Skip to content

Liderka Jola Hytkowska

Jolaaa 4
sobota, 2 października, 2021

Liderka Jola Hytkowska

sobota, 2 października, 2021

 

 

 

 

 

Drewniane zabudowania z XIX wieku, urokliwe uliczki, piękny rynek, a nad nim góra ze szlakami – m.in. Aleją Cichych Szeptów i Aleją Zakochanych. Lanckorona od lat przyciąga turystów jak magnes. Powstała za panowania króla Kazimierza Wielkiego w XIV wieku i znajduje się na pograniczu Pogórza Wielickiego i Beskidu Makowskiego. Prawa miejskie nabyła dość wcześnie, bo w roku 1366, ale utraciła je w 1934 i do dziś ma wyłącznie status wsi. Ze względu na niepowtarzalny klimat i magię, nazywana jest jednak „Miastem Aniołów”. A 6 grudnia obchodzimy Dzień Aniołów. W Lanckoronie, czyli prawdziwej oazie spokoju, jest ich mnóstwo.

Przez ostatnich siedemnaście lat, w połowie grudnia, w Lanckoronie co roku odbywał się Festiwal „Anioł w Miasteczku” - jarmark, wystawy, warsztaty, konkursy, koncert, a przede wszystkim wielkie liczenie aniołów, czyli postaci przebranych za anioły. W tym roku, z racji COVID -19, wielkie liczenie odbędzie się symbolicznie - przez Internet. Jedno się nie zmieniło – wieś pozostaje miejscem dobrej energii. Ci, którzy tu się urodzili, rzadko je opuszczają. Jest za to wiele osób, które przyjeżdżając tu, zakochują się w nim natychmiast. Tak było w przypadku Joli Hytkowskiej, która dla Lanckorony porzuciła Kraków i prowadzi edukacyjną zagrodę Ławeczki.

Jak to się stało, że zamieszkałaś w Lanckoronie?

- Pewnego kwietniowego dnia w 2010 roku, gdy przyjechałam tu przypadkiem po raz pierwszy, zobaczyłam na rynku kobietę ciągnącą chrust. Tak mnie to urzekło, że.. poszukałam tu pokoju do wynajęcia. To był absolutny strzał w dziesiątkę. Miałam swoje miejsce – szafę z ubraniami, półkę z książkami, stół, przy którym mogłam pracować, kawałek ogrodu. I spokój. Mogłam tu wpadać na weekend albo w tygodniu - zawsze, kiedy tego potrzebowałam. Spacerowałam, jeździłam na rowerze, fotografowałam. Ale też zaczęłam poznawać ludzi i z nimi rozmawiać. Po bardzo krótkim czasie, zaproponowano mi prowadzenie niedzielnych zajęć w nowo otwartej, stylowej kawiarni. Program zajęć na sezon wiosenno – letni powstał w zaciszu mojego pokoiku, w jeden wieczór - po to, by wciągnąć mnie na dobre we współpracę - na prawie półtora roku. Zajęcia cieszyły się takim powodzeniem, że potem, kojarzona z dziećmi, zaczęłam prowadzić także różne zabawy, animacje i warsztaty podczas lanckorońskich imprez. W międzyczasie, upomniał się o mnie „towarzyski” Kraków i kolejne dwa lata upłynęły w atmosferze zabawy, wędrówek po okolicy, muzycznych spotkań i koncertów. Jednocześnie, chłonęłam atmosferę Lanckorony. W międzyczasie, zmieniłam miejsce zamieszkania na kolejny pensjonat - absolutnie magiczne miejsce z tajemniczym ogrodem, które zawsze i wszystkim będę polecać. W moim życiu pojawiały się kolejne ważne osoby, niektóre znikały, paradoksalnie pozostawiając mi po sobie nowe zapasy sił do działania. Pojawiła się też Meli Melo – wielorasowa sunia z Tęczowej Góry, mój pies do aktywności. Wiosną 2012 roku, byłam już pewna, że to jest miejsce dla mnie. Zaczęłam rozglądać się za domkiem do remontu albo kawałkiem ziemi, mając już w głowie pomysł na zagrodę edukacyjna - w sensie miejsca, które ma być moim domem i miejscem otwartym dla ludzi.

Co Ciebie urzekło w Lanckoronie?

- Przez wiele lat, jeżdżąc drogą nr 52, mijałam zieloną tablicę kierunkową „Lanckorona 3.5 km”. Kusiło, ale nigdy nie miałam czasu, żeby skręcić. Gdy pojawiła się pierwsza okazja – umówienia się z kimś na kawę w tzw. połowie drogi, moje myśli od razu przybiegły tutaj. I pojechałam. Jak wspomniałam, na rynku zobaczyłam kobietę z chrustem – to był taki czas w moim życiu, gdy ciągnęłam w wielkim mieście dwa etaty i kilka zleceń, a tutaj – kobieta, chrust i spokój. I ludzie, którzy w samo południe zaczęli otwierać szeroko drzwi, by wpuścić do domów wiosenne słońce. To mnie oczarowało.

Jak mieszkanie w Lanckoronie zmieniło Twoje życie?

- Zawsze marzyłam o „domku do remontu na wsi” i żeby sobie dłubać i skubać, ale od marzeń do realizacji najczęściej jest daleko. Tu decyzja zapadła szybko - szukałam rok, ale jak zobaczyłam przyszłe Ławeczki, wiedziałam, że to jest „to” miejsce. Zmieniło się wszystko – od trybu życia, poprzez weryfikację życiowych potrzeb, aż po zmianę priorytetów. Okazało się, że tu naprawdę realizuję marzenia – remontuję dom i jak sobie coś zrobię krzywo, to jest to „moje” krzywo, zakładam ogród, jaki miała babcia, uprawiam ogród permakulturowy – mam warzywa, które jemy, organizuję wydarzenia, które przyciągają ludzi – to magia w czystej postaci. Mam przyrodę na wyciągnięcie ręki, mam zwierzęta – teraz dwa psy i trzy koty, hasła „retencja wody”, „upcycling”, „no waste” są tu faktem, a nie cytatami z publikacji. Najpiękniejsze jest też to, że poznaję tu ludzi, którzy myślą i czują podobnie. Tu czuję, że naprawdę żyję – a od kilku miesięcy "żyjemy” już we dwójkę. I jestem szczęśliwa. Anioły nad wszystkim czuwają. Dobrzy ludzie, dobra energia.

 

Chcesz przeczytać cały artykuł?

https://agronomist.pl/artykuly/anielska-wies-lanckorona

https://agronomist.pl/

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin