Mówią o niej, że jest nie tylko pomysłodawczynią “ceramideł”, utalentowaną malarką, ale przede wszystkim dobrym duchem Bieszczad. Róża – do Czarnej, uciekła od miejskiego zgiełku. Znalazła tam miejsce na ziemi, ale także miłość życia – Krzysztofa, który – tak jak ona, szukał na Podkarpaciu przysłowiowego świętego spokoju. Założyli nie tylko rodzinę. Stworzyli słynną już Bieszczadzką Galerię “Barak”. O tym, jak można żyć sztuką na wsi – Róża i Krzysztof Franczakowie, opowiedzieli Marii Sikorskiej, autorce telewizyjnego programu Z klimatem i z pasją.
Można powiedzieć, że Bieszczady Was połączyły?
– Gdyby nie było Bieszczad, nie było by nas. Ja tutaj się urodziłam i mieszkałam przez 20 lat, do czasu studiów w Warszawie. Krzysztof przyjechał tu ze Szczecina w 1991 roku.
Jak zetknęły się Wasze ścieżki?
– Krzyś mieszkał w dolinie Sanu, w takim magicznym miejscu „U Prezesa”, czyli Ryśka Krzeszewskiego – człowieka legendy Bieszczad. Moi znajomi, którzy poznali Krzyśka, polecili mi to miejsce na odpoczynek. Wtedy się poznaliśmy. Potem, zamieszkaliśmy w Czarnej i do dziś tu jesteśmy.
Czy czujecie, że to właśnie Wasze miejsce na ziemi?
– Czarna w Bieszczadach, to właśnie takie nasze miejsce. Tu się spełniamy – jako ludzie i jako artyści.
Jak zaczęliście wspólnie działać?
– Nasze początki były trudne, bo przyjechaliśmy z dobytkiem, który mieścił się w jednym plecaku. Chcieliśmy robić coś, co da nam swobodę w decydowaniu o sobie. Krzysiek chciał koniecznie zostać rzeźbiarzem, więc najpierw podpatrywał licznych artystów bieszczadzkich, a potem zaczął tworzyć swoje własne dzieła. Ja miałam zdolności plastyczne, więc zaczęłam malować urokliwe cerkiewki bieszczadzkie techniką, którą sama wymyśliłam. Potem, pojawił się pomysł własnej galerii sztuki. To był 1994 rok. Wielu pukało się w głowę, że zamiast prowadzić „prawdziwy” biznes, my porywamy się na działalność kulturalną. Od początku zakładaliśmy, że nasza galeria (nazywa się Barak, bo mieści się w starym baraku), będzie czymś więcej niż tylko miejscem, gdzie wystawia i sprzedaje się sztukę okolicznych artystów. Dlatego też, oprócz wystaw, organizujemy koncerty, spotkania z ciekawymi ludźmi i różne akcje dla lokalnej społeczności.
Macie artystyczne dusze, ale czy wcześniej zajmowaliście się sztuką?
– Ja zdolności plastyczne przejawiałam zawsze, obcowałam także z ludźmi sztuki mieszkając podczas studiów w Dziekance. Krzysztof jest typem technicznym i do sztuki, którą tworzy, podchodzi od strony technicznej. Duży wpływ na jego działalność twórczą, mieli ludzie, których poznał tutaj – w Bieszczadach. To oni otworzyli mu oczy na możliwości, jakie daje drewno. Potem, zafascynowała nas ceramika i tu także oczy otworzyli nam ludzie. Ludzie z ASP we Wrocławiu, a konkretnie z wydziału szkła i ceramiki, których zaprosiliśmy na plener w Bieszczady i to „przez” nich jesteśmy ceramikami.
Wasza galeria działa od 26 lat i jest jedną z najstarszych galerii działających na wsi.
– Staramy się, żeby była to galeria w pełnym znaczeniu tego słowa, dlatego przykładamy dużą wagę do ekspozycji prac, kosztem ich ilości. Duży nacisk kładziemy na to, żeby promować artystów lokalnych, zwłaszcza, że jest ich coraz mniej. Kiedy zakładaliśmy galerię, w samej Czarnej było ok. 10 rzeźbiarzy i każdy z nich miał swój styl. Dziś, jest ich coraz mniej i trzeba wspierać te światy. Pokazujemy dzieła ludzi wrażliwych, twórczych. Barak był pierwszą prywatną galerią w Bieszczadach. Przez 26 lat działalności, byliśmy pomysłodawcami, organizatorami lub współorganizatorami kilkuset różnych wydarzeń: wystaw indywidualnych i zborowych, warsztatów i pokazów rękodzieła, koncertów, spotkań autorskich itp. Wydaliśmy też Katalog Artystów Bieszczadzkich, a wspólnie z samorządem gminy, organizujemy od kilku lat Bieszczadzki Festiwal Sztuk. Udało się nam się zrealizować też wiele projektów społeczno- kulturalnych. Lubimy naszą pracę, cieszą nas powroty ludzi do naszej galerii.
Chcesz przeczytać cały artykuł?
https://agronomist.pl/artykuly/anioly-sztuki-z-bieszczadzkiej-wsi