Przebojem wdarła się do świata producentów win – biznesu zdominowanego przez mężczyzn. Jest pełna determinacji i wiary w sens tego, co robi – traktuje to jak misję. W dolnośląskiej winnicy zajmuje się produkcją wina biodynamicznego. Nie stosuje chemii syntetycznej, produktów GMO, a w swych działaniach uwzględnia fazy Księżyca. Z Pauliną Bielak – kobietą oplecioną winoroślą, która prowadzi popularnego bloga „Na winnicy w spódnicy”, rozmawiała Maria Sikorska, autorka telewizyjnego programu Agropasja.
– Tak naprawdę, to od 2014 roku winnica stała się naszym głównym rodzinnym źródłem utrzymania. Dołączyłam wtedy do projektu Winnice Wzgórz Trzebnickich do mojego partnera Rafała Wesołowskiego. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Oboje zrezygnowaliśmy z dotychczasowych działalności. Stwierdziliśmy, że jeżeli chcemy stworzyć dobre wino, to musimy się temu oddać w stu procentach. Początki winnej przygody to zdecydowanie winnica. Miłość do wina pojawiła się później – przy pierwszym procesie winifikacji, przy pierwszych zborach. Gdy zobaczyłam sens i odzwierciedlenie tego, co dzieje się na polu, w tych małych czerwonych kropelkach i w magicznie szumiących zbiornikach. Teraz, nasze życie kręci się wokół winnicy. Tu jest nasz dom, winiarnia, tu wychowują się nasze dzieci. Trzyletni Staś już od dziecka ma zdjęcia w wózku – ze swoją butelką mleka w dłoni, z winobraniem w tle. Helena także wyrasta w winiarskim klimacie. Można powiedzieć, że nasza rodzina jest opętana winoroślą.
– Czy tematy związane z enoturystycznym światem były Tobie bliskie zanim zaczęliście prowadzić własną winnicę?
– Szczerze mówiąc – nie. Pochodzę z małej miejscowości, ale moi rodzice nie byli rolnikami. Spędzałam jednak wakacje na wsi i te wspomnienia wiejskich klimatów na zawsze we mnie zostały. Przyznam, że tematyka roślin była mi kiedyś zupełnie obca. W domu rodzinnym do tej pory wspominają, że potrafiłam ususzyć nawet odpornego na brak wody kaktusa. To się zmieniło. Studiowałam bezpieczeństwo żywności na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Oblałam kilka razy botanikę. W pewnym momencie zawzięłam się i postanowiłam wreszcie zaliczyć ten przedmiot. Tak „wgryzłam się” w temat, że… zaczęłam go kochać. Botanikę zaliczyłam bez problemu. Zapisałam się do koła naukowego genetyków i hodowców roślin. Moją pasją stało się tworzenie roślin metodą in vitro. Prowadząca mnie pani profesor pozwalała mi na wiele. Hodowałam rośliny akwariowe metodą in vitro. Potem, podczas studiów, pojawiła się praca w laboratorium. Cały czas poszukiwałam przestrzeni i możliwości rozwijania się, bez rutyny i monotonii.
– I tak pojawił się temat produkcji wina?
– Dokładnie! Po studiach inżynierskich – technologii żywności i ukończonej specjalizacji: owoce i warzywa, pojawiły się elementy produkcji technologii wina. Jak zobaczyłam winnicę – jak rosną rośliny, ile pracy trzeba włożyć, by powstało wino, poczułam, że właśnie w tym się odnajdę. W laboratorium tworzyłam pożywkę zupełnie sztucznie. W winnicy można działać w naturze, „na żywym organizmie”.
– I zaczęliście działać – na Wzgórzach Trzebnickich?
– Zaczęłam od świadomej degustacji poszczególnych win. Zaczęłam nazywać ich aromaty. Nie potrafiłam ich wtedy fachowo nazwać, konkretne wino kojarzyło mi się po prostu z jakimś miejscem. Te aromaty to były dla mnie podróże po świecie smaków. Jestem zakochana w odmianie pinot noir. Robienie tych win daje niezłą zabawę i duża satysfakcję. Pamiętam pierwszy rozpoznany aromat – politura. Skojarzył mi się ze szkołą muzyczną i klasą fortepianu, z lukrecją i perfumami babci, latem w ogrodzie, truskawkami, wiśniami, ciepłem słońca.
– Można powiedzieć, że teraz jesteś ekspertem i koneserem win. Jak ci się działa w tym męskim świecie winnic?
– Koneserem tak, do eksperta jeszcze daleka droga. Ciągle pojawiają się nowe problemy do rozwiązania, które wymagają ciągłego szukania, poszerzania wiedzy. Przykład – pod koniec zeszłego roku podjęliśmy decyzję, że musimy zmienić sposób cięcia winnicy, zmienić formę jej prowadzenia. Jedyne informacje o nowym sposobie działania znaleźliśmy w literaturze włoskiej, więc trzeba było zacząć przyspieszony kurs języka. Daliśmy radę – wiedza przyswojona, winnica pocięta. Rzeczywiście, choć coraz więcej kobiet prowadzi w Polsce winnice, świat winiarzy jest zdominowany przez mężczyzn. Gdy przyjeżdżają koneserzy wina na degustację, czasami muszę głośno chrząknąć, by to na mnie spojrzeli, gdy chcę zacząć mówić o winie. Najpierw – jakby odruchowo, szukają wzrokiem fachowca płci męskiej. Chyba właśnie dlatego założyłam bloga – „Na winnicy w spódnicy”, by pokazać, że kobiety także działają w winnicach. By pokrzykiwać – tu jestem, działam z pasją! Dzielę się także swoją wiedzą w zakresie biodynamiki w winnicy, bo to temat dość nowy w Polsce. Od kilku lat intensywnie podążamy z rodziną w kierunku życia zgodnie z naturą.
– Co was do tego skłoniło? Był jakiś konkretny impuls?
– Nasze pierwsze dziecko – Staś, jest uczulony na glutaminian sodu i na środki ochrony roślin. Siłą rzeczy, zaczęliśmy więc jeść jeszcze zdrowiej, bardziej świadomie dobierać produkty, sami robić wędliny, gotować. Staś nie mógł jeść każdego owocu dostępnego na rynku, tylko wybrane. Nasze winogrona nigdy go jednak nie uczulały. Postanowiliśmy wtedy, że jeszcze bardziej świadomie będziemy robić wino. Byliśmy w kinie na filmie „Natura kobiety i wino”. Właśnie wtedy pojawiło się hasło biodynamika. Przez pryzmat filmu, na początku postrzegałam biodynamikę jako czary. Nie mogłam pojąć – dlaczego mam robić w winnicy oprysk z pokrzywy, przygotowując wywar wcześniej – mieszać go w prawo, mając przy tym obowiązkowo uśmiech na twarzy. Jednak mój mąż wyjaśnił mi, że to nie czary, a czysta fizyka. Zrozumiałam wtedy, że to ma sens. Teraz opieramy się na (kalendarzu) zasadach biodynamicznych. Robimy u nas wszystko zgodnie z naturą, z fazami Księżyca. Wino powstaje bez sztucznych nawozów, pestycydów i sztuczek technologicznych.
Chcesz przeczytać cały artykuł?