Małgorzata Gliszczyńska ma wieś od zawsze w sercu i nie wyobraża sobie życia w mieście. Od samochodów woli traktory. Szpilki bez żalu porzuciła dla kaloszy. Chętniej niż na zakupowe szaleństwo, wybiera się na targi rolnicze. Widok maszyn na polu jest dla niej niczym najlepsze kino akcji. Jak mówi – rolnictwo to jej przeznaczenie. A przed nim nie można uciec. Właśnie dlatego od lat prowadzi popularnego bloga „Kobieta z pasją do rolnictwa”. O pasji i miłości do wiejskich klimatów porozmawiała z nią Maria Sikorska.
-Skąd pomysł na stworzenie bloga o rolnictwie?
-Dokładnie sześć lat temu pomyślałam, że mogłabym się dzielić swoją fascynacją rolnictwem z innymi. Pokazać moją miłość do wsi, prac polowych, trochę od innej, kobiecej strony. Moim okiem. Codziennie robię w terenie sporo zdjęć, nagrywam filmiki – latem w szczególności. Stwierdziłam, że może kogoś to zainteresuje. To, co potem się zdarzyło, przerosło moje oczekiwania. Mój blog skupia kilka tysięcy osób, którzy tak jak ja kochają rolnictwo. Codziennie otrzymuję sporo wiadomości. Wymieniamy się doświadczeniami, informacjami, dzielimy wieściami o rolniczych nowościach. Internetowe kontakty bardzo często przekształcają się w realne spotkania podczas wystaw rolniczych.
-A jak zrodziła się Twoja miłość do rolnictwa? Bo czytając blogowe wpisy po prostu czuć, że kochasz wieś.
– To nie przypadek, tylko zrządzenie losu, że urodziłam się właśnie na wsi – w Klępinie Białogardzkim, w województwie zachodniopomorskim. To moje miejsce na ziemi, które jest dla mnie odwieczną inspiracją. Mój dziadek – hodowca trzody chlewnej i bydła, tak kochał wiejskie klimaty, że ja po prostu nie mogłam się w nich nie zakochać. Jego gospodarstwo było nieopodal mojego domu. Spędziłam tam praktycznie całe dzieciństwo.
-Jak je wspominasz?
-To były wspaniałe chwile. Pierwsze skojarzenie to oczywiście wąsy od mleka pite z kubka przy wielkiej kance pod oborą. Ustawialiśmy się po to mleko z innymi dzieciakami w kolejce. Do tej pory pamiętam jego smak, zapach i że było jeszcze ciepłe, gdy je piłam. Gdy zamykam oczy, to oczywiście przypomina mi się zapach świeżo ściętej trawy, obornika. U dziadków bywałam od rana do obrządku. Pamiętam, że raz pogoda była deszczowa i babcia nie chciała mnie puścić na obrządek, bo nie wzięłam tego dnia kaloszy. Tak płakałam, a właściwie rozpaczałam, że babcia skapitulowała i dała mi swoje. Były za duże, ale mi to zupełnie nie przeszkadzało, byłam w swoim żywiole. Najbardziej lubiłam, gdy było lato i sianokosy. Pamiętam, jak z dziadkiem przemieszczaliśmy siano w kostkach na jeden polny pas. Pamiętam też moją pierwszą jazdę ciągnikiem i krzyki z pola: Dasz radę! Oczywiście wtedy nie byłam już dzieckiem. Teraz na wsi wszystko robi się inaczej, część prac za człowieka wykonuje przecież maszyna.
-Ale tak wielkie zamiłowanie do rolniczych maszyn zostało Tobie chyba do tej pory?
-Ono mi nie mija i chyba nie minie. Gdy byłam młodsza, wsiadałam na rower i potrafiłam podczas sianokosów jeździć na pola od sąsiada do sąsiada, żeby obserwować żniwa. Raz przejechałam nawet sześćdziesiąt kilometrów, bo gospodarz miał bardzo nowoczesny sprzęt i chciałam go obejrzeć w akcji. Takie polowe wizyty uprawiam zresztą do tej pory. Na polu czuję, że jestem we właściwym miejscu. Latem pełno mnie na okolicznych polach. Podczas żniw po prostu nie mogę usiedzieć w miejscu. Już się wszyscy przyzwyczaili do tej mojej fascynacji rolniczym sprzętem, w szczególności tym dużym. Moja pierwsza maszynowa miłość to traktor „Białorusin”. Sąsiedzi zawsze ze śmiechem mówią do mnie, gdy ich w wakacje odwiedzam: Gośka, bez ciebie żniwa to nie żniwa! Niektórzy z nich zwracają się do mnie…Jadźka.
-To Twoje drugie imię czy pseudonim?
-To nawiązanie do Jadźki Pawlak, bohaterki filmu „Sami swoi”. Bo od zawsze taka ze mnie była swojska, wiejska dziewczyna. Kiedyś ktoś zażartował i zacytował fragment filmowego dialogu Witii z Jadźką, gdy byłam na polu: Jadźka, Jadźka! Pomóc ci? I tak zostałam Jadźką. A ja jestem po prostu kobietą z pasją do rolnictwa.
Chcesz przeczytać cały artykuł?