Liderka Agnieszka Zamojska

Już nie tylko oscypek, rogal marciński czy obwarzanek. Dawny i kultowy napój żniwiarzy, czyli Podpiwek kujawski, został jednym z 43 polskich produktów chronionych geograficznie przez Unię Europejską. Gazowany, bezalkoholowy napój z województwa kujawsko-pomorskiego jest już prawnie chroniony na terytorium Wspólnoty. Historia jego wytwarzania sięga 1816 roku, kiedy to na Kujawach powstała pierwsza fabryka cykorii. Współczesnym czasom przywróciła go pasjonatka regionalnych smaków – Agnieszka Zamojska.

We wspomnieniach mieszkańców Kujaw, podpiwek jest wprost legendarnym napojem żniwiarzy. Gazowanym, ciemnobrązowym, fermentowanym, słodzonym i bezalkoholowym. Jego głównymi składnikami są: prażone ziarna jęczmienia, chmiel aromatyczny i zmielony korzeń cykorii kupowany w podinowrocławskich Wierzchosławicach. Wyciągnięty latem z chłodnych piwnic, doskonale gasił pragnienie i pozwalał zregenerować siły. Napój zanoszony był żniwiarzom w szczelnie zamkniętych kanach lub butelkach zamykanych na zamknięcie pałąkowe. Mieszkańcy tego regionu, wypracowali sobie nawet szeroki wachlarz sposobów przechowywania podpiwka kujawskiego np. w chłodnych pomieszczeniach piwnicznych, ziemiankach przydomowych, lodowniach, studniach czy wykopanych w ziemi dołach.

Historia podpiwka kujawskiego, jest związana z braćmi Bohm, którzy swoja pierwszą fabrykę cykorii, wybudowali we Włocławku. Najpierw importowali produkt z zagranicy. Jednak, pod koniec XIX wieku, gdy na Kujawach uprawa cykorii stała się popularna, rodzeństwo suszyło cykorię m.in. w Brześciu Kujawskim. Z kujawskiej cykorii produkowano najpierw kawę, a dopiero potem ruszyła produkcja podpiwka w proszku – do samodzielnego przygotowania. Ferdynand Bohm tak opisywał ówczesne wydarzenia: „Jest rok Pański 1816, zima. Ze wzruszeniem sięgam po pióro, by najważniejsze chyba w życiu słowa nakreślić: oto po roku starań wraz z bratem, własną fabrykę otwarliśmy. Kawę z cykorii umyśliliśmy produkować, jako że zdrowa jest i tania. O jakość najwyższą zatem w pierwszej kolejności zabiegać będziemy. Wszak nazwiskiem własnym nie można podłego towaru firmować.”

Podpiwek kujawski nie zmienił się przez lata. Można kupić wersję instant. Dostępny jest również w butelkach. Jego smak i recepturę doceniały pokolenia. Teraz, trunek zyskał również sławę w Europie. Komisja Europejska uznała produkt jako regionalny i przyznała mu znak Chronione Oznaczenie Geograficzne. To pierwszy produkt w kujawsko-pomorskim ze znakiem unijnym ChOG, a także pierwszy produkt w Unii Europejskiej zarejestrowany w dwóch formach (produkt gotowy i do przygotowania – z paczki). Nie pozwalała o tym produkcie zapomnieć Agnieszka Zamojska.

Moja rodzina pochodzi z Włocławka. Moja prababcia robiła w domu Podpiwek kujawski z paczki. Mam nawet związane z tym wspomnienia. Pamiętam, że w pewien upalny, słoneczny dzień, postawiła butelki ze świeżym podpiwkiem na parapecie (w końcu na paczce podpiwka było wyraźnie napisane – pierwszy dzień trzymać butelki w ciepłym miejscu). Zakończyło się to wielką eksplozją…Wielu mieszkańców naszego regionu miało podobne przygody z tym napojem, bo potrafił czasami narozrabiać. Dla wielu z nas, to były pierwsze doświadczenia z żywym napojem fermentowanym. Postanowiłam spisać jego historię i nieco ujarzmić jego temperament, dopisując technologię produkcji. Ogromnym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że historia głównego składnika podpiwka kujawskiego, zaczęła się w mojej rodzinnej Bydgoszczy. W przypadku Podpiwka kujawskiego, historia zatoczyła koło i połączyła w tym produkcie dwa ważne dla mnie miasta. Podpiwek kujawski postanowiłam zarejestrować w dwóch formach, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że nie każdy potrafi poradzić sobie z domową produkcją tego napoju. Poza tym, w dzisiejszych czasach, każdy jest zabiegany i sięga po gotowe napoje. Dodatkowo, ktoś musiał w końcu dopisać zakończenie do przepisu na Podpiwek kujawski z paczki, aby nie dochodziło już do niekontrolowanych eksplozji butelek. Droga Podpiwka do europejskiego opatentowania była niełatwa. Długo zbierałam historyczne materiały, wiele godzin przesiedziałam w Archiwum Państwowym, a przede wszystkim kilkanaście lat zajmowałam się promocją napoju, aby na nowo odświeżyć o nim pamięć mieszkańcom Kujaw i Pomorza oraz Polski. Moje działania nie były tylko zarobkowe, ponieważ wiele rzeczy robiłam społecznie, po prostu z pasji – opowiada Agnieszka Zamojska.

 

Chcesz przeczytać cały artykuł?

https://agronomist.pl/articles/podpiwek-kujawski-polski-i-europejski

https://agronomist.pl/

Liderka Jola Hytkowska

 

 

 

 

 

Drewniane zabudowania z XIX wieku, urokliwe uliczki, piękny rynek, a nad nim góra ze szlakami – m.in. Aleją Cichych Szeptów i Aleją Zakochanych. Lanckorona od lat przyciąga turystów jak magnes. Powstała za panowania króla Kazimierza Wielkiego w XIV wieku i znajduje się na pograniczu Pogórza Wielickiego i Beskidu Makowskiego. Prawa miejskie nabyła dość wcześnie, bo w roku 1366, ale utraciła je w 1934 i do dziś ma wyłącznie status wsi. Ze względu na niepowtarzalny klimat i magię, nazywana jest jednak „Miastem Aniołów”. A 6 grudnia obchodzimy Dzień Aniołów. W Lanckoronie, czyli prawdziwej oazie spokoju, jest ich mnóstwo.

Przez ostatnich siedemnaście lat, w połowie grudnia, w Lanckoronie co roku odbywał się Festiwal „Anioł w Miasteczku” – jarmark, wystawy, warsztaty, konkursy, koncert, a przede wszystkim wielkie liczenie aniołów, czyli postaci przebranych za anioły. W tym roku, z racji COVID -19, wielkie liczenie odbędzie się symbolicznie – przez Internet. Jedno się nie zmieniło – wieś pozostaje miejscem dobrej energii. Ci, którzy tu się urodzili, rzadko je opuszczają. Jest za to wiele osób, które przyjeżdżając tu, zakochują się w nim natychmiast. Tak było w przypadku Joli Hytkowskiej, która dla Lanckorony porzuciła Kraków i prowadzi edukacyjną zagrodę Ławeczki.

Jak to się stało, że zamieszkałaś w Lanckoronie?

– Pewnego kwietniowego dnia w 2010 roku, gdy przyjechałam tu przypadkiem po raz pierwszy, zobaczyłam na rynku kobietę ciągnącą chrust. Tak mnie to urzekło, że.. poszukałam tu pokoju do wynajęcia. To był absolutny strzał w dziesiątkę. Miałam swoje miejsce – szafę z ubraniami, półkę z książkami, stół, przy którym mogłam pracować, kawałek ogrodu. I spokój. Mogłam tu wpadać na weekend albo w tygodniu – zawsze, kiedy tego potrzebowałam. Spacerowałam, jeździłam na rowerze, fotografowałam. Ale też zaczęłam poznawać ludzi i z nimi rozmawiać. Po bardzo krótkim czasie, zaproponowano mi prowadzenie niedzielnych zajęć w nowo otwartej, stylowej kawiarni. Program zajęć na sezon wiosenno – letni powstał w zaciszu mojego pokoiku, w jeden wieczór – po to, by wciągnąć mnie na dobre we współpracę – na prawie półtora roku. Zajęcia cieszyły się takim powodzeniem, że potem, kojarzona z dziećmi, zaczęłam prowadzić także różne zabawy, animacje i warsztaty podczas lanckorońskich imprez. W międzyczasie, upomniał się o mnie „towarzyski” Kraków i kolejne dwa lata upłynęły w atmosferze zabawy, wędrówek po okolicy, muzycznych spotkań i koncertów. Jednocześnie, chłonęłam atmosferę Lanckorony. W międzyczasie, zmieniłam miejsce zamieszkania na kolejny pensjonat – absolutnie magiczne miejsce z tajemniczym ogrodem, które zawsze i wszystkim będę polecać. W moim życiu pojawiały się kolejne ważne osoby, niektóre znikały, paradoksalnie pozostawiając mi po sobie nowe zapasy sił do działania. Pojawiła się też Meli Melo – wielorasowa sunia z Tęczowej Góry, mój pies do aktywności. Wiosną 2012 roku, byłam już pewna, że to jest miejsce dla mnie. Zaczęłam rozglądać się za domkiem do remontu albo kawałkiem ziemi, mając już w głowie pomysł na zagrodę edukacyjna – w sensie miejsca, które ma być moim domem i miejscem otwartym dla ludzi.

Co Ciebie urzekło w Lanckoronie?

– Przez wiele lat, jeżdżąc drogą nr 52, mijałam zieloną tablicę kierunkową „Lanckorona 3.5 km”. Kusiło, ale nigdy nie miałam czasu, żeby skręcić. Gdy pojawiła się pierwsza okazja – umówienia się z kimś na kawę w tzw. połowie drogi, moje myśli od razu przybiegły tutaj. I pojechałam. Jak wspomniałam, na rynku zobaczyłam kobietę z chrustem – to był taki czas w moim życiu, gdy ciągnęłam w wielkim mieście dwa etaty i kilka zleceń, a tutaj – kobieta, chrust i spokój. I ludzie, którzy w samo południe zaczęli otwierać szeroko drzwi, by wpuścić do domów wiosenne słońce. To mnie oczarowało.

Jak mieszkanie w Lanckoronie zmieniło Twoje życie?

– Zawsze marzyłam o „domku do remontu na wsi” i żeby sobie dłubać i skubać, ale od marzeń do realizacji najczęściej jest daleko. Tu decyzja zapadła szybko – szukałam rok, ale jak zobaczyłam przyszłe Ławeczki, wiedziałam, że to jest „to” miejsce. Zmieniło się wszystko – od trybu życia, poprzez weryfikację życiowych potrzeb, aż po zmianę priorytetów. Okazało się, że tu naprawdę realizuję marzenia – remontuję dom i jak sobie coś zrobię krzywo, to jest to „moje” krzywo, zakładam ogród, jaki miała babcia, uprawiam ogród permakulturowy – mam warzywa, które jemy, organizuję wydarzenia, które przyciągają ludzi – to magia w czystej postaci. Mam przyrodę na wyciągnięcie ręki, mam zwierzęta – teraz dwa psy i trzy koty, hasła „retencja wody”, „upcycling”, „no waste” są tu faktem, a nie cytatami z publikacji. Najpiękniejsze jest też to, że poznaję tu ludzi, którzy myślą i czują podobnie. Tu czuję, że naprawdę żyję – a od kilku miesięcy “żyjemy” już we dwójkę. I jestem szczęśliwa. Anioły nad wszystkim czuwają. Dobrzy ludzie, dobra energia.

 

Chcesz przeczytać cały artykuł?

https://agronomist.pl/artykuly/anielska-wies-lanckorona

https://agronomist.pl/

Rolniczki motorem innowacji

Rolnictwo to nie tylko ich zawód, ale także pasja. Co czwarta rolniczka w Polsce prowadzi gospodarstwo o powierzchni większej niż 100 hektarów. Wzrasta również udział kobiet zarządzających biznesem rolnym – w szczególności w Wielkopolsce, na Mazowszu oraz na Kujawach i Pomorzu. Zaangażowanie pań w sektorze rolniczym owocuje nowym spojrzeniem na agrobiznes, a przez to innowacyjnymi projektami oraz przedsięwzięciami, które okazują się kluczowe dla dynamicznego rozwoju krajowego rolnictwa, a także społeczności wiejskich. Bo polska rolniczka żadnej pracy się nie boi!

Umiejętność zarządzania, kreatywność i doskonała organizacja to cechy, które sprawiają, że polskie kobiety w prowadzeniu biznesu na gospodarstwie rolnym spisują się znakomicie.

Mówią na mnie „Rolnikowa” – z dumą i ze śmiechem opowiada Joanna Góralska, rolniczka z Byszwałdu w powiecie iławskim, jedna z wielu kobiet stojących na czele gospodarstw na Warmii i Mazurach.

-To było kilka lat temu. Obsiewałam pole i musiałam podjechać zatankować ciągnikiem na stację. Ludzie z osobowych aut patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Jeden z panów zapytał: A pani się nie boi? Zatkało mnie, a pracownik stacji, z którym się znam, w moim imieniu mu wyjaśnił: To jest nasza rolnikowa, ona zna się na rolnictwie i ciągnikach. I tym sposobem dowiedziałam się, jak o mnie we wsi mówią. A długo byłam rodzynkiem w męskim gronie rolników, nigdy od nich jednak nie odstawałam. Pracujemy w gospodarstwach tak samo ciężko i fachowo – wspomina.

Joanna Góralska ma dwie pasje – rolnictwo i motoryzacja. Pochodzi z rolniczej rodziny i nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, by być kimś innym niż rolnikiem, a raczej rolniczką. Ukończyła szkołę o profilu rolniczym i gdy tylko uzyskała pełnoletniość – jak mówi, została „farmerką pełną gębą”. Od dziewięciu lat, razem z bratem, zarządzają gospodarstwem, które specjalizuje się w produkcji mleka.

-Praca w gospodarstwie uczy wszechstronności, zaradności, ale jest też wielką odpowiedzialnością. Ciągle jest coś do roboty, a to jadę na pole, a to porobię coś w oborze. Serwis maszyn i ich obsługę uwielbiam – jak sama usunę awarię maszyny, to dla mnie największa satysfakcja. Pracujemy na 360 hektarach, w tym 75 hektarów to grunty własne. Wszystkie uprawy służą zaopatrzeniu paszowemu gospodarstwa. Dokupowane są pasze zbilansowane. Obecnie w gospodarstwie jest 170 krów mlecznych oraz młodzieży – cielęta i jałówki – opowiada.

W gospodarstwie obowiązują zasady dobrej praktyki rolniczej, które powodują zrównoważony rozwój gospodarstwa bez zagrożeń dla środowiska naturalnego.

-Naszym celem jest uzyskanie dobrej jakości mleka bez szkody dla krów. Wybudowane budynki gospodarcze są dostosowane do wymogów dobrostanu zwierząt oraz ochrony środowiska. Dawniej wszystko było sterowane mechanicznie, a teraz ustawienia nie tylko ciągnika, ale i maszyn współpracujących, wykonujemy z fotela operatora i przy wykorzystaniu komputera. Jeżdżę świetnym ciągnikiem z joystickiem, więc praca przebiega sprawniej dzięki możliwości sterowania jedną ręką z jednej dźwigni. Mamy bardzo nowoczesnego maszyny, dzięki którym pracuje się łatwiej i szybciej, a przede wszystkim bezpieczniej. Trzeba korzystać z rynkowych innowacji, bo bez tego ani rusz! Nowoczesna flota maszyn wnosi gospodarstwo na wyższy poziom i pozwala zwiększać wydajność. Ważne, by dobrać optymalny sprzęt i poczynić odpowiednie inwestycje – dodaje.

Nowoczesne maszyny rolnicze są wyposażone w technologie, które są sporym wsparciem dla kobiet zarządzających gospodarstwami rolnymi. Pozwalają im zwiększać wydajność prowadzonej działalności i oszczędzać czas dla bliskich.

Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, co piąte gospodarstwo w Polsce jest prowadzone przez kobietę. Dawniej kobiety wiejskie mogły jedynie pomarzyć, by stać na czele gospodarstwa. W okresie międzywojennym przeznaczona była dla nich przede wszystkim rola opiekunki domowego ogniska. Panie nie pełniły wtedy zawodowych ról, a jedynie funkcję rodzinną. Zmiany zaczęły wkraczać w rolniczy świat w trakcie wojny. Kobiety w wielu przypadkach musiały wtedy zastąpić mężczyzn w gospodarstwach i okazało się, że potrafią i mogą to robić. Po wojnie, gdy wielu mężczyzn podjęło pracę robotniczą w miastach, panie zaczęły prowadzić gospodarstwa. I tak się zaczęło rozwijać kobiece oblicze rolnictwa.

-Rolniczki muszą walczyć ze stereotypami, ponieważ wielu Polaków kobietę wiejską wciąż utożsamia tylko z żoną rolnika, która „jedynie” pomaga mężczyźnie w gospodarstwie. Tak naprawdę ona nie tylko pracuje w gospodarstwie nawet o 13 godzin tygodniowo więcej niż mężczyzna, ale także pełni wiele funkcji społecznych – podkreśla Katarzyna Krzywicka-Zdunek, badaczka rynku IRCenter.

 

Chcesz przeczytać cały artykuł?

https://agronomist.pl/articles/rolniczki-motorem-innowacji

https://agronomist.pl/

Liderka Magdalena Maślanica

 

 

 

 

 

W dobie koronawirusa jarmarki i festyny nie mają racji bytu, dlatego w wyjątkowo trudnej sytuacji są mali wytwórcy żywności, którzy zazwyczaj sprzedają produkty w ramach rolniczego handlu detalicznego i zajmują się przetwórstwem. W obliczu problemów, producenci znaleźli jednak sposób na dotarcie do klientów – przenieśli się do sieci. W Polsce powstało wiele różnych inicjatyw, które mają pomóc w ułatwieniu drogi od pola do stołu, przykładowo Kujawsko-Pomorski Ośrodek Doradztwa Rolniczego uruchomił wiejską e-skrzynkę. Są także oddolne inicjatywy rolników. Jedną z nich wymyśliła producentka żywności z Gronia – Magdalena Maślanica – zwyciężczyni konkursu Izby Gospodarczej “Lider ekologii na Podhalu”, która stworzyła internetową globalną mapę swojskiej żywności.

 

Chcesz zobaczyć całość?

https://agronomist.pl/articles/rolnik-cie-nakarmi

https://agronomist.pl/

Malarki z Zalipia

 

 

 

 

 

Jest w Polsce niewielka wieś, którą Japończycy umieścili na liście europejskich cudów. Przyciąga do Małopolski ludzi z całego świata, dzięki chatom pokrytym kwiecistymi wzorami. Zalipie, to unikalny przykład sztuki ludowej, która przetrwała ponad stuletnią próbę czasu i jest kontynuowana przez kolejne pokolenia. Współczesne kontynuatorki działalności wyjątkowej mieszkanki tej miejscowości – gospodyni Felicji Curyłowej, nadal tworzą i dzielą się kwiatową pasją. Wieść o zalipiańskiej tradycji malowniczej, jest wciąż niesiona.

Zalipie uznawane jest za najpiękniejszą i najbardziej kolorową wieś w Polsce. Zwyczaj zdobienia domów malaturami, jest znany w innych regionach naszego kraju, ale nigdzie indziej, nie rozwinął się na taką skalę, jak tutaj.

Sięgając do historii, zalipiańska tradycja malownicza, rozpoczęła się w drugiej połowie XIX wieku. W wiejskich domach, był wtedy dym z palenisk, bo przecież nie było jeszcze pieców z kominami. Pobielane ściany, szybko pokrywały się sadzą. Dlatego też, dziewczęta z Zalipia zaczęły ozdabiać je nieregularnymi plamkami, zwanymi „packami”. Służył im do tego pędzel zrobiony z prosa lub żyta i sadze rozrobione w mleku. Później, kobiety zaczęły w ten sposób malować podmurówki. Na przełomie XIX i XX wieku, „packi” przekształciły się w barwne desenie. Pojawiły się kwiaty i zawijasy, a sadzę zamieniono na kolorowe barwniki. Malowidła „przekroczyły” progi budynków, wyszły na zewnątrz. Zaczęły pojawiać się na chałupach, oborach, studniach. Oczywiście, do malowania nigdy nie używano szablonów, każdy wzór był autorskim pomysłem i sam w sobie był niepowtarzalny. Domy z drewnianych, powoli zastępowano murowanymi, ale tradycja zdobienia pozostała. Mieszkańcy wsi, a w szczególności kobiety, zaczęły się w malowaniu tych kwiatów specjalizować. Światowa sława tutejszych malunków, rozkwitła właśnie dzięki mojej babci – Felicji Curyłowej, ludowej artystce, która malowała kwiaty w Zalipiu już od najmłodszych lat. Poza swoją działalnością artystyczną, można powiedzieć, że była współczesnym specjalistą do spraw public relations tego miejsca – w czasach, w których żyła. Popularyzowała tutejszą twórczość zdobniczą – w Polsce i na świecie. Jej zagroda, stała się ikoną symbolizującą Zalipie. Dziś funkcjonuje tu muzeum. Można zobaczyć, jak żyła i tworzyła. Zachowała się jej twórczość – opowiada Wanda Racia, wnuczka Felicji Curyłowej, a zarazem kustoszka Muzeum Felicji Curyłowej. Nauczona malowania przez swoją babcię, zajmuje się dziś nie tylko oprowadzaniem turystów, ale również – co roku, przed Bożym Ciałem, odnawia zewnętrzne malowidła Muzeum.

Felicja Curyłowa, urodzona w 1904 roku, była prekursorką lokalnej sztuki, dlatego też już za jej życia – jej dom stał się centrum sztuki ludowej. Był i jest nadal tłumnie odwiedzany. Po śmierci artystki, nieruchomość zakupiła Cepelia, która w 1978 r. przekazała budynki Muzeum Okręgowemu w Tarnowie. Wystawa obejmuje: dwa domy, stajnię, stodołę oraz przeniesioną obok malowaną chałupę. Budynki, które możemy dzisiaj oglądać, wyglądają identycznie jak za życia malarki. W muzeum w Zalipiu jedynie stodoła pozostała nietknięta pędzlem Felicji Curyłowej. Drewnianą, pomalowaną na żółto, szalowaną chatę, zdobił szlaczek niebieskich kwiatków – i tak jest do dzisiaj. W środku budynku, w sieni, można zobaczyć malowaną wapnem i sadzą powałę – to pochodzące z 1914 roku, pierwsze dzieło słynnej malarki (gdy je malowała, miała zaledwie dziesięć lat). Odwiedzić można również izbę z pomalowanym sufitem, na którym, pod nadzorem konserwatora, wiernie odmalowano kwiaty. Było to konieczne, ponieważ belki stropowe zaatakowały korniki. Trudnego zadania podjęła się Wanda Racia, która jak nikt, zna styl swojej babci.

 

Chcesz przeczytać cały artykuł?

https://agronomist.pl/articles/malarki-z-zalipia

https://agronomist.pl/

Liderka Barbara Baj-Wójtowicz

 

 

 

 

 

ONZ, opracowując listę dziesięciu najważniejszych innowacji w rolnictwie, umieściła na pierwszym miejscu agroleśnictwo. To system produkcji rolnej – z jednej strony zapewniający dostawy żywności wysokiej jakości, a z drugiej – pozwalający łagodzić zmiany klimatyczne. Inicjatorką przestawiania gospodarstw na system agroleśny w Polsce, jest dr Barbara Baj-Wójtowicz, która opowiedziała Marii Sikorskiej między innymi o innowacyjnym modelu produkcji, przetwórstwa i dystrybucji ziół w Dolinie Zielawy, który został wyróżniony przez Komisję Europejską.

Mówi się o Pani: PROMOTORKA AGROLEŚNICTWA. Wyjaśnijmy – co to jest agroleśnictwo?

To sposób użytkowania gruntu rolnego w sposób naśladujący piętra lasu, układ warstw roślinności, jaki znamy z lasu – z tym, że stosowany na gruntach rolnych. Często termin agroleśnictwo wywołuje skojarzenia z prowadzeniem upraw lub wypasem zwierząt w lesie, co jest oczywiście nieporozumieniem. Agroleśnictwo, to wykorzystanie struktury pięter lasu na użytkach rolnych. Czyli innymi słowy, prowadzenie produkcji rolnej w określonym systemie na gruntach rolnych, a nie w lesie. Warto podkreślić, że agroleśnictwo to system produkcji rolnej umożliwiający uprawę dwóch lub więcej różnych gatunków na tym samym areale rolnym – bez utraty wysokości plonu i korzyści ekonomicznych z hektara. To także system umożliwiający zarówno uprawę drzew lub krzewów wraz z innymi roślinami oraz wypas zwierząt na tym samym areale rolnym. Ja prowadzę uprawy w systemie agroleśnym.

Jakie korzyści daje prowadzenie uprawy w systemie agroleśnym?

Pozwala to na uzyskanie podwójnego lub wielokrotnego dochodu z tego samego areału. To system uprawy zmniejszający nakłady na produkcję rolniczą, w tym na plewienie i nawadnianie, które rosną w dobie postępujących zmian klimatycznych i trwającej od kilku lat w Polsce suszy, ponieważ pomaga zatrzymać wodę w glebie, zwiększając uwodnienie pola i zapobiegając intensywnemu parowaniu. Uprawa agroleśna charakteryzuje się zadarnieniem gleby niskimi roślinami współrzędnymi, co zapobiega wzrostowi chwastów oraz erozji gleby. Pozwala ona również na efektywne wykorzystanie nawozów poprzez ich wchłanianie, najpierw przez korzenie roślin płytko ukorzenionych, a następnie przez rośliny głęboko ukorzenione – w ten sposób eliminuje się spływanie nadmiaru nawozów do rowów i cieków wodnych i zanieczyszczanie morza. To nie wszystkie korzyści środowiskowe. Uprawa dwóch lub kilku gatunków na tym samym polu eliminuje szkodliwe monokultury i wspiera bioróżnorodność. Dzięki wprowadzeniu do uprawy agroleśnej gatunków rzadkich i przyrodniczo cennych, rolnictwo zapewnia ich przetrwanie, ochronę oraz dostęp do cennego surowca.

Agroleśnictwo to prowadzenie uprawy roślin różnych gatunków na tym samym areale w systemie współrzędnym, jak również produkcja żywnościowa i nieżywnościowa np. uprawa rolnicza w międzyrzędziach roślin szybkiej rotacji bądź drzew nieowocowych. Dzięki temu, oprócz typowych surowców rolnych w gospodarstwie, uzyskuje się np. biomasę energetyczną, drewno dla przemysłu meblowego, zrębki i korę do ściółkowania, mulcz do ściółkowania upraw lub do produkcji peletu itd.

Dlaczego uprawy w systemie agroleśnym są idealnym rozwiązaniem dla rolnictwa regeneratywnego (charakteryzującego się ujemnym śladem węglowym), które powinno być wprowadzane nie tylko na gruntach marginalnych, ale na coraz większych terenach objętych intensywnym rolnictwem?

W systemie agroleśnym, każdy z jego elementów wpływa pozytywnie na pozostałe z nim współrzędne, podnosząc efektywność ekonomiczną gospodarstwa rolnego oraz wpływając pozytywnie na zdrowie gleby oraz wód. Uprawy agroleśne zapobiegają erozji wietrznej i wodnej gleby, poprzez zadarnienie całej powierzchni lub poprzez stosowanie ściółki, która dodatkowo buduje warstwę próchnicy, co użyźnia glebę i zwiększa jej pojemność wodną. To przywrócenie równowagi w glebie, w tym właściwych stosunków wodnych. Pozwala na rolnicze wykorzystanie również gruntów wymagających rekultywacji. System agroleśny umożliwia także zatrzymanie węgla w glebie, zmniejsza zapotrzebowanie roślin na nawozy sztuczne i ogranicza zanieczyszczanie nimi wód gruntowych. Uprawy w systemie agroleśnym, są idealnym rozwiązaniem dla rolnictwa regeneratywnego, które powinno być wprowadzane nie tylko na gruntach marginalnych, ale na coraz większych terenach objętych intensywnym rolnictwem. Bowiem rolnictwo przemysłowe, poza pogarszaniem stanu gleby poprzez intensywne stosowanie środków chemicznych, wpływa również na ograniczenie populacji pożytecznych owadów. Rolnictwo regeneratywne, to także przywracanie równowagi środowiskowej i odbudowa różnorodności biologicznej, czyli rezygnacja z rozległych monokultur na rzecz upraw współrzędnych. Bo wyobraźmy sobie uprawę zbóż w systemie alejowym z drzewami. Liście z tych drzew, to dodatkowa warstwa użyźniająca glebę, korzenie tych drzew to magazyny wody oddawanej później roślinom współrzędnym. A jeśli gatunki są odpowiednio dobrane, to również metoda na wiązanie azotu w glebie – tak potrzebnego uprawom zbożowym. Przez lata, zanim drzewo zostanie wycięte w ramach rotacji, w jego konarach będą znajdowały schronienie ptaki, a zapylacze korzystały z nektaru, co przy okazji zwiększy zainteresowanie tych owadów zapyleniem rośliny współrzędnej. Jeśli te drzewa będą dodatkowo dawały np. surowiec zielarski, tak jak lipa, głóg, akacja itd., to mamy kolejną wartość dodaną.

Uprawy w systemie agroleśnym były już stosowane w przeszłości, ale obecnie można je zintensyfikować i zmechanizować, dzięki postępowi nauki i dostępowi do odpowiednich maszyn i narzędzi. Można wprowadzić elementy rolnictwa precyzyjnego oraz zdalnego zarządzania produkcją rolną?

Agroleśnictwo było systemem uprawy stosowanym w przeszłości, który zamieniono na bardziej intensywny sposób gospodarowania, co doprowadziło m.in. do wielu problemów środowiskowych. Oczywiście, teraz w systemie agroleśnym uprawia się inne rośliny, nowe odmiany, stosuje inne agrotechniki oraz zdobycze rolnictwa precyzyjnego. Przykładowo, ja korzystałam z mapowania gleb za pomocą georadaru, co pozwoliło ustalić precyzyjnie profil glebowy i dobrać adekwatną metodę sadzenia oraz ściółkowania. Tak opracowane mapy glebowe, zostały zaimplementowane do programu do zarządzania gospodarstwem, który umożliwia monitorowanie stanu plantacji, ewidencjonowanie prowadzonych zabiegów czy zbieranych plonów. Dodatkowo, zainstalowana stacja monitoringu gleby umożliwia ciągłe kontrolowanie warunków panujących na plantacjach, takich jak wilgotność gleby w strefie korzeniowej roślin, warunki agro-klimatyczne, temperaturę przy gruncie, stan uwilgotnienia liścia itd. Aplikacja ma możliwość zdalnego przesyłania danych, z częstotliwością nawet co pół godziny oraz alertów – wtedy, gdy warunki zbliżą się do alarmujących, np. gdy spadnie wilgotność poniżej akceptowalnego poziomu. Aplikację taką można obsługiwać z poziomu telefonu czy tabletu, co bardzo ułatwia pracę. Warto dodać, że w uprawie agroleśnej, można z powodzeniem prowadzić prace zmechanizowane, takie jak np. zbiór zbóż kombajnem, a podczas orki czy siewu, korzystać z GPS i aplikacji. Jeden z innowacyjnych startupów, zaproponował mi testowanie opracowanego przez siebie urządzenia do wykonywania badań na patogeny na polu z możliwością otrzymania wyniku niemal od razu. Tego typu rozwiązania, mogą być stosowane nie tylko w rolnictwie konwencjonalnym. One doskonale sprawdzają się w agroleśnictwie.

 

Chcesz przeczytać cały artykuł?

https://agronomist.pl/articles/promotorka-agrolesnictwa-dr-barbara-baj-wojtowicz

https://agronomist.pl/

Liderka Grażyna Wiatr

 

 

 

 

Po każdej burzy wychodzi słońce – o tym, jak bardzo prawdziwe jest to przysłowie, przekonała się Grażyna Wiatr. Dokładnie dziesięć lat temu burza z gradobiciem zdziesiątkowała jej sad. Owoce nie nadawały się na eksport. Sadowniczka stwierdziła wtedy, że z jednej partii jabłek próbnie wytłoczy sok, a ten okazał się rynkowym hitem. I tak zaczęła się jej sokowa pasja, która trwa do dziś. Z nazywaną w województwie łódzkim „sokową królową” porozmawiała Maria Sikorska, autorka telewizyjnego programu „Agropasja”.

-Pamięta Pani ten moment, gdy rodzinny sadowniczy biznes stanął pod znakiem zapytania?

-Tego nie da się zapomnieć. Stanęłam w naszym siedemnastohektarowym sadzie i natychmiast zaczęłam szacować straty po tej katastrofalnej burzy. Nie bez przyczyny mówią o mnie, że jestem w gorącej wodzie kąpana, więc gorączkowo myślałam – co dalej? Przypomniało mi się wtedy, jak bardzo w dzieciństwie lubiłam pić soki, które robiła moja babcia – bo pochodzę z rodziny, która sadownictwo ma we krwi od pokoleń. Wpadłam więc na pomysł, by uratować choć część jabłek i przetłoczyć je na sok. A dziesięć lat temu sok tłoczony nie był zbytnio popularny i dostępny w sklepach. Nie wiedziałam, czy współczesny konsument go zaakceptuje, żeby nie powiedzieć – przełknie – bo jest mętny, ma inny kolor i smak od konwencjonalnych soków.

-Jak wyglądało badanie rynku?

-Najpierw nasz sok testowali najbliżsi – wnuczka, znajomi, dzieci z pobliskich szkół, potem wyruszyłam na różne jarmarki, festyny w województwie łódzkim. Okazało się, że degustacji nie było końca. Coraz więcej osób zaczęło się pytać, gdzie można kupić nasz sok. Rozdzwoniły się telefony, pojawiły się zamówienia. Podjęliśmy wtedy z mężem decyzję, że rozwijamy tłocznię. Z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich w ramach działania „Różnicowanie w kierunku działalności nierolniczej”, pozyskaliśmy fundusze na ten cel – 100 tysięcy złotych. Kupiliśmy linię technologiczną. Produkcja ruszyła. Nasz pierwszy sok – jabłkowy – bez konserwantów, wody i tylko z naturalnym cukrem, w 2011 roku został wpisany na Listę Produktów Tradycyjnych prowadzoną przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Potem nasze soki z Kałęczewa uzyskały znak jakości potwierdzający tradycyjny charakter produktu, czyli znak „Jakość, Tradycja”. Otrzymałam także nagrodę w konkursie „Sposób na sukces”. To dało mojej rodzinie wiatr w żagle. Klienci zaczęli się jednak dopytywać o inne smaki soków, więc zaczęłam wymyślać, jakie ciekawe połączenia mogłyby im zasmakować. I tak jabłko zaczęłam łączyć z innymi owocami, warzywami, na końcu doszły także zioła.

-I tak powstało ponad pięćdziesiąt różnych soków.

-Jestem dowodem na to, że nieszczęście może rodzić szczęście. Mówi się, że życiem rządzą przypadki, ale czy to gradobicie dziesięć lat temu to był przypadek? To chyba było przeznaczenie. Teraz soki pochłaniają mnie i moją rodzinę bez reszty. Niektóre kompozycje smakowe podpowiadają klienci, na inne wpadamy sami – w różnych sytuacjach. Tłoczymy soki z owoców z naszego gospodarstwa sadowniczego, które jest objęte Programem Integrowanej Produkcji Owoców oraz z owoców pochodzących od lokalnych sadowników i owocowo-warzywnej grupy producenckiej, do której należę. Owoce są tłoczone i poddawane pasteryzacji w temperaturze 80 stopni Celsjusza. Uzyskane soki są mętne, posiadają bogaty bukiet smaków i wartości odżywczych.

-Można powiedzieć, że soki to witaminy zaklęte w butelce?

-Dokładnie, bo przecież oprócz tego, że soki tłoczone są smaczne, to przecież samo zdrowie – zawierają witaminy, których potrzebujemy do codziennego funkcjonowania i utrzymania zdrowia. Uzupełniają braki składników odżywczych, wspierają organy wewnętrzne, takie jak nerki czy serce, regulują pracę jelit, odżywiają skórę oraz chronią przed nowotworami – dzięki antyoksydantom. Oczywiście, w zależności od tego, z czego jest stworzony dany sok, ma różne właściwości.

-Które smaki soków cieszą się największym powodzeniem?

-Sok czysty jabłkowy nie przestaje cieszyć się powodzeniem od lat. Moda na różne połączenia smakowe zmienia się jednak co jakiś czas, co odczuwamy. Dzieci uwielbiają sok jabłkowo-gruszkowy. Wśród dorosłych powodzenie ma połączenie jabłka z miętą. Poruszenie na rynku wywołał sok jabłkowy ze stosunkowo nowym na polskim rynku owocem – mini kiwi. Wyszło – moim zdaniem, intrygujące połączenie smakowe. Sokowi smakosze się w nim zakochali. Zainteresowaniem cieszy się też połączenie: jabłko, jęczmień, owies, które dobrze wpływa na wątrobę i trzustkę. Jeszcze kilka lat temu niezwykłą popularnością cieszył się sok: jabłko, czerwony burak, czarna porzeczka, czarny bez, bo wzmacnia odporność i podnosi witalność. Zauważyliśmy, że w dobie sytuacji związanej z koronawirusem, znowu zwiększył się na niego popyt. Nasze ostatnie odkrycie smakowe, to połączenie jabłek z aloesem. Muszę powiedzieć, że jest boom na aloes, bo to roślina o bardzo dobroczynnym działaniu, która wzmacnia naszą odporność, a w obecnych czasach wszyscy poszukują sposobów, by się naturalnie wzmocnić. Połączenie jabłko – mniszek lekarski też szybko znika teraz z pólek, w końcu mniszek – według tradycji ludowej, chroni nas przed infekcjami i jest dobry na kaszel.

 

Chcesz przeczytać cały artykuł?

https://agronomist.pl/articles/z-sadu-do-butelki

https://agronomist.pl/

Na winnicy w spódnicy

 

 

 

 

 

Przebojem wdarła się do świata producentów win – biznesu zdominowanego przez mężczyzn. Jest pełna determinacji i wiary w sens tego, co robi – traktuje to jak misję. W dolnośląskiej winnicy zajmuje się produkcją wina biodynamicznego. Nie stosuje chemii syntetycznej, produktów GMO, a w swych działaniach uwzględnia fazy Księżyca. Z Pauliną Bielak – kobietą oplecioną winoroślą, która prowadzi popularnego bloga „Na winnicy w spódnicy”, rozmawiała Maria Sikorska, autorka telewizyjnego programu Agropasja.

– Tak naprawdę, to od 2014 roku winnica stała się naszym głównym rodzinnym źródłem utrzymania. Dołączyłam wtedy do projektu Winnice Wzgórz Trzebnickich do mojego partnera Rafała Wesołowskiego. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Oboje zrezygnowaliśmy z dotychczasowych działalności. Stwierdziliśmy, że jeżeli chcemy stworzyć dobre wino, to musimy się temu oddać w stu procentach. Początki winnej przygody to zdecydowanie winnica. Miłość do wina pojawiła się później – przy pierwszym procesie winifikacji, przy pierwszych zborach. Gdy zobaczyłam sens i odzwierciedlenie tego, co dzieje się na polu, w tych małych czerwonych kropelkach i w magicznie szumiących zbiornikach. Teraz, nasze życie kręci się wokół winnicy. Tu jest nasz dom, winiarnia, tu wychowują się nasze dzieci. Trzyletni Staś już od dziecka ma zdjęcia w wózku – ze swoją butelką mleka w dłoni, z winobraniem w tle. Helena także wyrasta w winiarskim klimacie. Można powiedzieć, że nasza rodzina jest opętana winoroślą.

– Czy tematy związane z enoturystycznym światem były Tobie bliskie zanim zaczęliście prowadzić własną winnicę?

– Szczerze mówiąc – nie. Pochodzę z małej miejscowości, ale moi rodzice nie byli rolnikami. Spędzałam jednak wakacje na wsi i te wspomnienia wiejskich klimatów na zawsze we mnie zostały. Przyznam, że tematyka roślin była mi kiedyś zupełnie obca. W domu rodzinnym do tej pory wspominają, że potrafiłam ususzyć nawet odpornego na brak wody kaktusa. To się zmieniło. Studiowałam bezpieczeństwo żywności na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Oblałam kilka razy botanikę. W pewnym momencie zawzięłam się i postanowiłam wreszcie zaliczyć ten przedmiot. Tak „wgryzłam się” w temat, że… zaczęłam go kochać. Botanikę zaliczyłam bez problemu. Zapisałam się do koła naukowego genetyków i hodowców roślin. Moją pasją stało się tworzenie roślin metodą in vitro. Prowadząca mnie pani profesor pozwalała mi na wiele. Hodowałam rośliny akwariowe metodą in vitro. Potem, podczas studiów, pojawiła się praca w laboratorium. Cały czas poszukiwałam przestrzeni i możliwości rozwijania się, bez rutyny i monotonii.

– I tak pojawił się temat produkcji wina?

– Dokładnie! Po studiach inżynierskich – technologii żywności i ukończonej specjalizacji: owoce i warzywa, pojawiły się elementy produkcji technologii wina. Jak zobaczyłam winnicę – jak rosną rośliny, ile pracy trzeba włożyć, by powstało wino, poczułam, że właśnie w tym się odnajdę. W laboratorium tworzyłam pożywkę zupełnie sztucznie. W winnicy można działać w naturze, „na żywym organizmie”.

– I zaczęliście działać – na Wzgórzach Trzebnickich?

– Zaczęłam od świadomej degustacji poszczególnych win. Zaczęłam nazywać ich aromaty. Nie potrafiłam ich wtedy fachowo nazwać, konkretne wino kojarzyło mi się po prostu z jakimś miejscem. Te aromaty to były dla mnie podróże po świecie smaków. Jestem zakochana w odmianie pinot noir. Robienie tych win daje niezłą zabawę i duża satysfakcję. Pamiętam pierwszy rozpoznany aromat – politura. Skojarzył mi się ze szkołą muzyczną i klasą fortepianu, z lukrecją i perfumami babci, latem w ogrodzie, truskawkami, wiśniami, ciepłem słońca.

– Można powiedzieć, że teraz jesteś ekspertem i koneserem win. Jak ci się działa w tym męskim świecie winnic?

– Koneserem tak, do eksperta jeszcze daleka droga. Ciągle pojawiają się nowe problemy do rozwiązania, które wymagają ciągłego szukania, poszerzania wiedzy. Przykład – pod koniec zeszłego roku podjęliśmy decyzję, że musimy zmienić sposób cięcia winnicy, zmienić formę jej prowadzenia. Jedyne informacje o nowym sposobie działania znaleźliśmy w literaturze włoskiej, więc trzeba było zacząć przyspieszony kurs języka. Daliśmy radę – wiedza przyswojona, winnica pocięta. Rzeczywiście, choć coraz więcej kobiet prowadzi w Polsce winnice, świat winiarzy jest zdominowany przez mężczyzn. Gdy przyjeżdżają koneserzy wina na degustację, czasami muszę głośno chrząknąć, by to na mnie spojrzeli, gdy chcę zacząć mówić o winie. Najpierw – jakby odruchowo, szukają wzrokiem fachowca płci męskiej. Chyba właśnie dlatego założyłam bloga – „Na winnicy w spódnicy”, by pokazać, że kobiety także działają w winnicach. By pokrzykiwać – tu jestem, działam z pasją! Dzielę się także swoją wiedzą w zakresie biodynamiki w winnicy, bo to temat dość nowy w Polsce. Od kilku lat intensywnie podążamy z rodziną w kierunku życia zgodnie z naturą.

– Co was do tego skłoniło? Był jakiś konkretny impuls?

– Nasze pierwsze dziecko – Staś, jest uczulony na glutaminian sodu i na środki ochrony roślin. Siłą rzeczy, zaczęliśmy więc jeść jeszcze zdrowiej, bardziej świadomie dobierać produkty, sami robić wędliny, gotować. Staś nie mógł jeść każdego owocu dostępnego na rynku, tylko wybrane. Nasze winogrona nigdy go jednak nie uczulały. Postanowiliśmy wtedy, że jeszcze bardziej świadomie będziemy robić wino. Byliśmy w kinie na filmie „Natura kobiety i wino”. Właśnie wtedy pojawiło się hasło biodynamika. Przez pryzmat filmu, na początku postrzegałam biodynamikę jako czary. Nie mogłam pojąć – dlaczego mam robić w winnicy oprysk z pokrzywy, przygotowując wywar wcześniej – mieszać go w prawo, mając przy tym obowiązkowo uśmiech na twarzy. Jednak mój mąż wyjaśnił mi, że to nie czary, a czysta fizyka. Zrozumiałam wtedy, że to ma sens. Teraz opieramy się na (kalendarzu) zasadach biodynamicznych. Robimy u nas wszystko zgodnie z naturą, z fazami Księżyca. Wino powstaje bez sztucznych nawozów, pestycydów i sztuczek technologicznych.

 

Chcesz przeczytać cały artykuł?

https://agronomist.pl/articles/na-winnicy-w-spodnicy

https://agronomist.pl/

Sytuacja kobiet na wsi

 

 

 

 

 

Jesteśmy świadkami znaczącej zmiany obecności kobiet z terenów wiejskich w sferze publicznej. Nabrały mocy i rozpędu. Połączenie ich wiedzy z pomysłowością i przedsiębiorczością sprawia, że stały się nie tylko inspiracją dla kobiet miejskich, ale także siłą napędową wsi. Potwierdza to rolniczka Marta Gwardiak z podlaskiej gminy Szumowo, która wraz z mężem, prowadzi gospodarstwo nastawione na produkcję mleczną. Zna się na rolnictwie doskonale i jako jedyna w gospodarstwie, inseminuje krowy. Zajmuje się jednak nie tylko tym.

Obecnie mamy nową oborę wolnostanowiskową, która jest usytuowana na naszej działce. Mamy tutaj ok. 60 sztuk krów dojnych i tyle samo jałowizny – w różnym wieku. Na przestrzeni lat życie kobiet na wsi bardzo się zmieniło, zadaniem kobiet nie jest wyłącznie prowadzenie domu i samego obejścia. Wspólnie z mężem prowadzę tutaj księgowość, karty zwierząt, ocenę stada. papierkowa robota jest zrzucona tylko na kobiety – opowiada Marta Gwardiak.

Jak wynika z badania „Sytuacja kobiet na wsi”, wykonanego przez Martin&Jacobs na zlecenie banku BNP Paribas, ponad 70% polskich rolniczek jest zadowolonych z życia na wsi. Doceniają spokój i bezpieczeństwo. Ponad 90% z nich nie zamierza emigrować do miast. Nie czują się dyskryminowane ani wykluczone.

Na wsi żyje się dużo lepiej kobietom. Mają dostęp do wszystkiego. Wiele rzeczy można zamawiać przez Internet, mamy czas żeby wyjechać do teatru, wybrać się z przyjaciółkami w góry – wylicza Agata Głuszcz, rolniczka z Zubek małych.

Kobiety stanowią ponad 40 proc. siły roboczej w rolnictwie i prowadzą około 30 proc. wszystkich gospodarstw. Co czwarta rolniczka w Polsce prowadzi gospodarstwo o powierzchni większej niż 100 hektarów. Przybywa również kobiet zarządzających biznesem rolnym – w szczególności na Kujawach i Pomorzu, a także w Wielkopolsce i na Mazowszu. Z badania wynika również, że kobiety zaangażowane w prowadzenie przedsiębiorstw rolnych są niezależne i nowoczesne. W zdecydowanej większości, uważają się za zaradne i dobrze zorganizowane, co znajduje potwierdzenie w realnym życiu. Zaangażowanie pań w sektorze rolniczym pozwala na nowe spojrzenie na agrobiznes.

Jak patrzymy na kobiety, to pewnie działa cały czas ten mechanizm, że jeżeli kobieta ma odnieść sukces, to musi być przynajmniej raz lepsza od mężczyzny. W związku z tym, one są bardzo odważne i śmiałe, ale tego nie należy mylić z brawurą. Też finansujemy rolniczki, jako klientki. Widzimy, że są bardzo wymagające, ich decyzje i inwestycje, są bardzo głęboko przemyślane. Mogą wydawać się niestandardowe, daleko idące, ale tam ryzyko jest tam bardzo dokładnie wyeliminowane, a decyzja sama z siebie jest odważna w pozytywnych aspektach. Nie boją się podjąć nowych działań, natomiast to nie jest tak, że biorą ryzyko na siebie, które jest niepotrzebne – ono jest zawsze wyeliminowane – mówi Bartosz Urbaniak, szef bankowości AGRO BNP Paribas na Europę Środkowo-Wschodnią i Afrykę.

Badania wskazują, że Internet pełni w życiu rolniczek bardzo istotną rolę, to prawdziwe okno na świat. 98% badanych kobiet robi zakupy przez Internet. Blisko 80% korzysta z bankowości internetowej.

– Od 2016 roku organizujemy wydarzenia kulturalne dla kobiet z sektora rolno-spożywczego, które są prowadzone pod nazwą Agro na obcasach. Kiedy w kwietniu 2019 roku uruchomiliśmy portal Agronomist, zauważyliśmy, że ponad połowa naszych użytkowników, to kobiety. Nie mogliśmy wobec tego faktu przejść obojętnie i jako jedyny bank w Polsce, stworzyliśmy przestrzeń dla tych kobiet, zatytułowaną Agro na obcasach – podkreśla Katarzyna Wielgosz, menadżer projektu, portal Agronomist BNP Paribas Bank Polska S.A.

 

Chcesz przeczytać cały artykuł?

https://agronomist.pl/articles/sytuacja-kobiet-na-wsi-a8e2a

https://agronomist.pl/

Sołtyski rządzą!

 

 

 

 

Kobiety od dawna piastują różnorodne funkcje publiczne, ale ostatnio pojawił się nowy trend – coraz częściej wiodą one prym na wsi. W wielu gminach ponad połowę sołtysów stanowią panie, w niektórych sołtyski stanowią nawet zdecydowaną większość. W połowie XX wieku na 40 tysięcy liderów wsi, kobiet było tylko…317. Obecnie sołtyskami jest ponad 14 tysięcy pań.

Trudno w to uwierzyć, ale zaangażowanie w lokalne życie publiczne kiedyś było domeną mężczyzn. Aktywność kobiet w samorządzie wiejskim w dwudziestoleciu międzywojennym oraz po wojnie była rzadkością. Sołtysi na ziemiach polskich funkcjonowali od 1188 roku. Od wieku XV do XVII stali się nadzorcami pańszczyźnianymi i pomocnikami właścicieli wsi. W latach 1954-1972 byli pośrednikami między mieszkańcami wsi a gromadzką radą narodową, potem między mieszkańcami a gminną radą narodową oraz naczelnikiem gminy. Obecnie, sołtysi są najczęściej radnymi o zdolnościach menadżerskich. Są to osoby, które aktywnie próbują wpływać na rozwój danej jednostki terytorialnej. Na dodatek to ważni partnerzy negocjacyjni między mieszkańcami a wójtem.

Zaangażowanie w samorząd wiejski może być dla kobiet sposobem wyjścia „poza” tradycyjne role, realizacji różnych ambicji, choćby zawodowych. Dlaczego przybywa sołtysek? Z jednej strony wynika to z marginalizacji funkcji sołtysa, a także z tego, że nie wiąże się ona z takimi finansowymi profitami jak kiedyś. Dawniej mężczyźni startowali na to stanowisko ze względów ambicjonalnych. Z drugiej strony, kobiety są bardziej wrażliwe na potrzeby społeczne. Można pokusić się o stwierdzenie, że panie mają po prostu większy kapitał społeczny, mogą zrobić wiele dla idei – wyjaśnia Piotr Grętacz, socjolog.

Pełnienie funkcji gospodarza wsi, choć tak naprawdę jest funkcją honorową, jest wyzwaniem, które z pewnością nie polega tylko na pobieraniu podatków rolnych czy od nieruchomości. Przekonała się o tym Małgorzata Janczak, która od roku łączy pracę i prowadzenie niewielkiego gospodarstwa z funkcją sołtysa. Stoi na czele sołectwa Rzymsko w województwie wielkopolskim. W działalność społeczną angażowała się odkąd pamięta, także jako radna gminy Dobra. Odkąd jest liderką wsi, zainicjowała spotkania integracyjne mieszkańców, festyny rodzinne, ogniska dla najmłodszych, założyła także koło gospodyń wiejskich. Zadbała również o to, by wyremontować świetlice wiejską z funduszu sołeckiego.

Sołtys reprezentuje sołectwo na zewnątrz, organizuje zebrania wiejskie. Jest pośrednikiem między gminą a mieszkańcami wsi. Zajmuje najniższy szczebel w hierarchii samorządowej, ale jego funkcja ma przecież nie tylko formalny wymiar. Sołtysi to nietypowi urzędnicy, bo są dostępni właściwie całą dobę. Można powiedzieć, że są za sąsiedzkim płotem. Praca ta daje sporo satysfakcji. Mąż mówi, że za dużo na siebie wzięłam, ale ja bardzo lubię działać i być blisko ludzi, być sołtyską – wyznaje Małgorzata Janczak.

Kobiety mieszkające na wsi dbają nie tylko o domy, wychowanie dzieci czy ogródki. Są sołtyskami, wójtami, liderkami lokalnych projektów, prezeskami stowarzyszeń, działaczkami kół gospodyń i straży pożarnych. Prowadzą księgowość w gospodarstwach, nierzadko mają własną działalność gospodarczą i ubiegają się o unijne środki. Przyglądając się władzy i płci w środowiskach wiejskich, można stwierdzić, że kobiety rządzą polską wsią. Ich udział jest szczególnie widoczny na najniższym szczeblu samorządowym – w samorządzie wiejskim. Funkcję sołtysa obejmują najczęściej kobiety między czterdziestym a siedemdziesiątym rokiem życia. Zazwyczaj utrzymują się one z pracy we własnym gospodarstwie, z emerytury lub renty.

Sołtysi to tacy współcześni eksperci od spraw społecznych. Zmieniają się potrzeby jakości życia na wsi, funkcja sołtysa jest inna niż kiedyś, ale jedno się nie zmieniło – to musi być człowiek, któremu można zaufać. A jak wypełnia obowiązki, mieszkańcy wsi szybko to weryfikują, bo w przypadku sołtysów nie ma miejsca na taryfę ulgową! – przyznaje Aleksandra Kulis, mieszkanka Garwolina.

Funkcja sołtysa ma wieloletnią tradycję. Dawniej zostawał nim najbardziej poważany i często najbogatszy mieszkaniec wsi. Teraz, by zostać opiekunem sołectwa, trzeba spełniać zupełnie inne wymogi. Współczesny sołtys to manager wsi, który musi być dobrze obeznany w wielu kwestiach. Pełni tradycyjną rolę we współczesnym świecie. Na terenach wiejskich działają przecież organizacje pozarządowe – stowarzyszenia, lokalne grupy działania. Można też pozyskiwać fundusze w ramach regionalnych Programów Odnowy Wsi czy Leader. Przywrócenie samorządności po 1989 roku dało społecznościom lokalnym prawo do decydowania o własnych sprawach. Potrzeby mieszkańców wsi są inne niż kiedyś. Próbę wzmocnienia podmiotowości sołectw stanowi obowiązująca ustawa o funduszu sołeckim.

-Teraz sołtys ma inne wyzwania niż kiedyś. Oczywiście musi być dobrym organizatorem, psychologiem i negocjatorem. Powinien mieć dobry kontakt z ludźmi, ale to nie wszystko – ważne, by być obeznanym z komputerem, Internetem, nowymi możliwościami pozyskiwania dotacji. Wyzwania przed sołtysami stawiają nie tylko mieszkańcy wsi, ale przecież również Unia Europejska. Obecnie można przecież pozyskiwać fundusze na różne ciekawe inicjatywy, które są potrzebne mieszkańcom sołectw. Kobiety odnajdują się w tym świetnie! – podkreśla Agata Tymosiak, przewodnicząca KGW Pruszyn.

 

Chcesz przeczytać cały artykuł?

https://agronomist.pl/articles/sotyski-rzadza

https://agronomist.pl/